niedziela, 8 lutego 2015

Historia z morałem cz.1

Znów ją uderzył. Jego szorstka ręka zostawiła czerwony slad na jej gładkim policzku. Łzy mimowolnie napłynęły do oczu. Była niezbyt obyta z życiem by kontrolować wszystkie odruchy, trzymać emocje na smyczy rozsądku-załozyć im kaganiec. 
Kap,kap...
Od załamania powieki aż po delikatny łuk podbródka , słonym szlakiem zahaczając o miękkość jej ust. Po głowie tłukło się tylko jedno pytanie: Za co? Za jakie grzechy? Nigdy nie padła jasna odpowiedź. Próbowała jej szukać, za każdym razem kiedy spoglądała w Jego zapijaczoną mordę, czasem w trzeźwą lecz surową twarz. 




 
Mimo swojego młodego wieku,znała go na tyle dobrze,że wiedziała kiedy i jaką część siebie objawi. Był niczym dr.Jeckyll i mr. Hyde. Nie lubiła żadnej z nich. Każda napawała ją lękiem, sprawiała,że ręce drzaly ze strachu a cały kręgosłup napinał się,  gotowy przyjąć pozycję obronną w odpowiedzi na atak- fizyczny lub werbalny. 
Był bardzo prosty- jego ciało znało tylko 2 rodzaje odruchów: agresję i obojętność. Każda z nich przyprawiała ją o mdłości. 
Czasem przemawiał w nim człowiek- kruchy, pragnący miłości i zrozumienia, ale te momenty były tak rzadkie, że jego świadomość nawet tego nie rejestrowała, a i ona nauczyła się im nie ufać. 
Bez względu na jego ciąg czy okres abstynencji, zawsze dawał jej do rozumienia,jak niewiele znaczy. Traktował ją jak kukłę, pusta lalę - bez potrzeb, uczuć czy pragnień. 
Przez zdecydowaną większość czasu, obierał sobie ją za cel. Rozladowywał na niej wzbierającą bezsilność, wyimaginowane problemy, które były świetną wymówką by znów upić się do nieprzytomności, a potem w chwili otrzeźwienia obwiniać cały świat. 
Za każdym smagnięciem, kiedy jego szorstka ręka przecinała powietrze, trafiając w jej bladą skórę, kuliła się w sobie coraz bardziej, przygryzając własne ramię, by nie wydarł się w powietrze żaden dźwięk.Za każdym bluzgiem fundamenty jej kruchej samoświadomości, wiary i zaufania chwiały się w posadach. Za każdym razem, kiedy szukała w Nim choćby krzty poczucia winy, trafiała tylko na niewzruszoną ścianę jego oblicza. Poddawała się. Jej nadzieja, wszystko to czym była i czym stać się mogła- legło w gruzach. Zabrał jej ostatnią deskę ratunku patrząc jak tonie we własnej nicości. 
Choć teraz już wróciła do pozycji stojącej, mentalnie nadal leżała na podłodze skowycząc z bólu. Przez te wszystkie lata, każdego dnia sukcesywnie wyniszczał ją kawałek po kawałku, aż w końcu dopiął swego. Świadome działania, które w jego nieuświadomionym umyśle, wyrządzały krzywdę nie tylko tą namacalną - na jej ciele,ale znacznie gorszą- na jej młodej, dopiero kształtującej się osobowości. 
Obrócił się plecami. Odszedł chwiejnym krokiem, zostawiając ją całkiem samą- z bagażem lęków, bezsilnoscią i poczuciem kompletnej bezwartościowości. 
Coś w niej pękło. Zostało tam, na tej zimnej podłodze. Nie była w stanie tego i siebie pozbierać w jedną całość.  Rozpadła się na tysiąc kawałków. 

Ostatnia lekcja życia wygrawerowana na zawsze w jej pamięci. 
Jeszcze nie raz odbije się czkawką. 
Ostatnia lekcja życia...jaką dostała od Ojca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz